Przekaż
Datek
KRS 0000097123

Nie chcę zapomnieć

Ikonka dla Nie chcę zapomnieć

W chwili, gdy piszę ten artykuł, moja kochana Córeczka miałaby prawie rok – 24 listopada byłby dzień jej urodzin. Chciałabym być przy niej, zaśpiewać sto lat, dać buziaka i mocno przytulić.

Niestety, to już prawie 2 miesiące, jak Cię Córeczko nie ma z nami. Jednak wierzę, że w Twoje pierwsze niebiańskie urodziny w niebie jest impreza, że jesteś bardzo szczęśliwa, jest tort i balony – wszystko i jeszcze więcej niż moglibyśmy dać Ci tu, na ziemi.

Nie ma minuty, żebym o Tobie nie myślała, moja Laleczko! Jesteś moim połączeniem z Bogiem, wyobrażam sobie Ciebie jako Jego anioła, a kiedy patrzę w niebo, zamykam oczy, biorę głęboki oddech i czuję spokój, którym jesteś. Dałam Ci całą miłość, jaka we mnie była! Wydałam Cię na świat dzięki Bogu, który pozwolił nam cieszyć się Tobą przez ponad 10 miesięcy. Jestem wdzięczna za każdą sekundę Twojego życia. Uczyniłaś nas rodzicami po raz drugi, przyszłaś pokazać nam, że wszystko może być inne, a miłość jest paliwem życia. Teraz myślę sobie, że byłabym gotowa przeżyć to jeszcze raz – wszystkie radości, trudy i cierpienia, tylko po to, żeby móc Cię znowu przytulić i zobaczyć ten Twój nieśmiały uśmiech.

Nadzieja

Ostatni miesiąc naszego wspólnego życia był ciężki, a zarazem wspaniały. Stan Laurki bardzo się pogorszył, zaczęła mieć bardzo duże spadki saturacji, cały czas spała, niezbędne było podawanie tlenu, pojawiły się bezdechy. Po tym pierwszym kryzysie, który trwał tydzień, zaczęły się piękne 2 tygodnie, kiedy jej stan się poprawił fizycznie, ale bardzo pogorszył neurologicznie. Mimo wszystko czerpaliśmy z jej obecności jak najwięcej. Nie da się jednak przytulić i wycałować na zapas, tak, by starczyło na dłużej.

Nie spodziewałam się wtedy, że nadejdzie drugi kryzys, którego moje dziecko nie zdoła przetrwać. Miałam nadzieję, że będzie tak jak za pierwszym razem. Jednak jej stan pogorszył się drastycznie, tlen stał się niezbędny, a narządy odmawiały posłuszeństwa.
Czułam, że już się z nami żegna, w głębi duszy to wiedziałam, ale starałam się odgonić te myśli. Miałam świadomość, że w rękach trzymam wyrok, od pierwszego dnia diagnozy wiedzieliśmy, że ten dzień może nadejść i że będziemy musieli oddać ją Bogu, ale w sercu do końca mieliśmy nadzieję.

Wiara

Laura odeszła w spokoju i w ciszy, byłam przy niej tylko ja, bo mąż w tym czasie zawoził starszą córkę do przedszkola. Nie cierpiała. Po prostu zasnęła na zawsze, a dla mnie najważniejsze było to, żeby moje dziecko nie cierpiało.

To wszystko było takie bolesne! Tęsknię za moją córeczką, ale wiem że jest w cudownym miejscu, gdzie nie ma bólu i nie ma cierpienia, a ona siedzi i klaszcze, śpiewa i jest szczęśliwa. I wierzę, że przyjdzie taki dzień, że znów się spotkamy i powiem Ci wtedy, jak trudno było żyć bez Ciebie, nie czując Twego zapachu, nie mogąc Cię przytulić i dbać o Ciebie. Byłaś, Kochanie, z nami przez chwilę, a zostaniesz w naszych sercach na zawsze.

Odejście

Pierwsze godziny po śmierci Laury były zadaniowe. Trzeba było zawiadomić hospicjum, by przyjechał lekarz stwierdzić śmierć naszej córeczki, trzeba było umyć ją i ubrać, wezwać zakład pogrzebowy i pozałatwiać wszystkie formalności związane z pogrzebem. Dla nas ważne było to, że nie musieliśmy wzywać karetki, tylko przyjechał do nas lekarz, który znał naszą sytuację i stan naszego dziecka.

Przyjechał także pielęgniarz Maciek i pani Dorotka, pracownik socjalny, którzy pomogli nam we wszystkim, wprowadzili w nasze działania spokój i harmonię, byśmy mogli zrobić wszystko tak, jak my tego chcieliśmy, a nie jak ktoś nam karze. W pierwszych godzinach po śmierci naszej córki wsparł nas też ksiądz Wojciech, hospicyjny kapelan, który wspólnie z nami się modlił, udzielił nam cennych rad, a także wspólnie z nami żegnał Laurkę podczas pogrzebu.

Laurka odeszła 29 września, w święto Archaniołów, a jej pogrzeb odbył się 2 października w dniu, kiedy wspomina się Aniołów Stróżów. Była to dla nas piękna symbolika, potwierdzająca, że nasza córka jest już aniołkiem. Uroczystość pogrzebowa naszej córki była chyba bardziej potrzebna nam, rodzicom, wierzymy że nasze dziecko jest już w niebie, ale chcieliśmy ją pożegnać godnie, tak jak każdego człowieka. Myślę, że ważne jest to zrobić po swojemu, nie jak ktoś nam karze, tylko tak, jak my to czujemy. My mieliśmy życzenie, by każdy, kto tego chciał, mógł być tego dnia z nami i nas wesprzeć.

Słowa, które ranią

Śmierć dziecka nie jest czymś normalnym. Nie ma nawet chyba odpowiedniego określenia tego stanu. Gdy umiera rodzic, stajemy się sierotami, gdy umiera małżonek, jest się wdową, wdowcem. Śmierć dziecka zaburza ten naturalny porządek świata. Bycie obok rodzica pogrążonego w żałobie nie jest łatwe, większość znajomych i rodziny ogranicza się do słów kondolencji, następnie kontakt się urywa na dłuższy czas, bo nie wiadomo jak się zachować.

Bo śmierć dziecka wydaje się wbrew wszystkim prawom natury, chce się o niej jak najszybciej zapomnieć i niestety tego samego oczekuje się od rodziców. Ile już razy usłyszałam „to minie, trzeba żyć dalej, jeszcze całe życie przed wami, będziecie mieć jeszcze dzieci, trzeba to przeżyć, widocznie tak miało być, wszystko będzie dobrze, po co codziennie jeździsz na cmentarz, zapomnij...” Nawet jeśli osoba, która to mówi, ma dobre intencje, nie zdaje sobie sprawy, że nam, rodzicom, którzy właśnie stracili dziecko, zadaje ból. Słowa te mogą umniejszać wartość żałoby, którą przeżywamy, i odbierają prawo do przeżywania jej na własnych warunkach.

Nasza żałoba

Ja przeżywam żałobę na swój sposób. Chodzę codziennie na cmentarz, a gdy jest mi ciężko, ogarnia mnie smutek i przygnębienie, pozwalam sobie na łzy. Przeglądam wtedy rzeczy Laurki, których jeszcze nie zdołałam spakować i które nadal są w komodzie. Mój mąż przeżywa to zupełnie inaczej. Ważne, żebyśmy sobie pozwalali na przeżywanie tego, jak chcemy. My dużo rozmawiamy o naszych uczuciach. To mi bardzo pomaga.

Po odejściu Laurki czułam się tak, jakbym była w jakimś śnie czy filmie, miałam nadzieję, że się obudzę, a wszystko będzie, jak było. Czułam jej obecność, budziłam się w nocy w godzinach w których wstawałam do niej. Jednak z upływem czasu uświadamiałam sobie, że ona nie wróci, strata stawała się realna.

Niezbędny jest czas na oswojenie się z czymś, na co nie ma lekarstwa, z pustką, której nikt już nie wypełni, z cmentarzem, który stał się naszym przystankiem w drodze przez życie. Człowiek nie ma magicznego przycisku „wymaż”, aby raptem zapomnieć wszystkie złe emocje czy uczucia, które nam towarzyszą. Ja wiem, że nie będzie dobrze, że już nic nie będzie takie samo, że strata boli, że nie myślę o kolejnym dziecku, bo ono nie zastąpi mi tego, które straciłam. A już na pewno nie chcę zapomnieć!

Chcę pamiętać „bo jest taka pamięć, która nigdy nie zapomni. Do ostatniego oddechu serce matki nigdy nie zapomni”. A to, że chodzę codziennie na cmentarz do swojej córki, nie znaczy, że się zadręczam. W pewnym sensie przedłużam opiekę nad nią, czuję, że jest mi to potrzebne. Nie lamentuję, nie płaczę, po prostu chcę tam być.

Czasem słyszę: „ale jesteś silna”, „ja to bym się załamała” – tylko dlatego, że ten, kto to mówi, nie widzi moich łez. Nikt nie może wymagać od nas konkretnych zachowań ani mówić, co powinniśmy robić i ile czasu poświęcić na smutek. Żałoba to kwestia indywidualna. To, że nie płaczę w towarzystwie, to, że czasem się śmieję, że mimo wszystko próbujemy żyć normalnie, nie znaczy, że nie cierpię, że nie tęsknię.

A my, oprócz Laurki w niebie, dla której na ziemi zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, mamy też pięcioletnią Michasię! Gdybym codziennie chodziła zapłakana, moje dziecko przeżywałoby to tak samo.

Żałoba Michasi

Tu nasuwa się pytanie: jak śmierć siostry przeżyła nasza starsza córka? Michasia od początku była bardzo związana z Laurką, która była jej ukochaną, idealną i najlepszą siostrą. Ale też od momentu poznania diagnozy, jeszcze w ciąży, powtarzaliśmy jej, że Laura jest chora, mówiliśmy, że może przyjść taki dzień, że Laura nie będzie mogła być już z nami, że pójdzie do nieba. Choć dla mnie i męża nie było to łatwe, rozmawialiśmy z nią zawsze spokojnie, bez łez i nerwów, by nie kojarzyła tego, co może się wydarzyć, z czymś złym.

Mimo to, w chwili, gdy miałam przekazać jej tę złą wiadomość, byłam przerażona! Wcześniej były to rozmowy czysto teoretyczne – może tak być, ale nie musi, tego nie wiemy i nikt tego nie wie… Teraz musiałam powiedzieć, że tak się stało.

Michasia o śmierci siostry dowiedziała się dopiero następnego dnia, bo gdy Laura zmarła, najpierw była w przedszkolu, a później pojechała do mojego brata i bratowej. Była wtedy przeszczęśliwa, że może spędzić z nimi i ich synami kilka dni. Chciałam ją ustrzec od tego, co się w tym czasie działo w domu. Odbyłam rozmowę z panią Agnieszką, psycholog z hospicjum, która poradziła mi, jakich słów unikać podczas naszej rozmowy z Michasią. Sugerowała, by nie mówić „Pan Bóg zabrał Laurkę”, bo dziecko może wtedy być złe, że Pan Bóg zabrał jej ukochaną siostrę.

Na drugi dzień pojechaliśmy powiedzieć córce o tym, co się wydarzyło, że Laura już dłużej nie mogła z nami być i jest aniołkiem. Mała była smutna i zapytała: Czy to już na zawsze? W jej oczkach pojawiły się łzy, ale gdy powiedziałam jej, że Laura zabrała ze sobą rysunki, które ona dla niej narysowała, a jej zostawiła słonia, którego jakiś czas temu kupiliśmy dla Laury do leżenia, a który Misi tak bardzo się podobał, od razu się rozchmurzyła i uśmiechnęła. Teraz słoń jest ulubioną maskotką do spania. Zajmuje dużo miejsca w łóżku, ale to nic, bo on jest od Laury.

Zapytaliśmy też Misię, czy chce wrócić z nami do domu, ona jednak nie chciała i prosiła nas, byśmy jej pozwolili zostać u cioci i wujka. Trochę się z tego cieszyłam, bo nie wyobrażałam sobie zabrania jej na pogrzeb. Dla mnie, matki, to wydarzenie było bardzo trudne i nie byłabym w stanie zająć się wtedy właściwie Michasią. Nie wiem, czy to było dla niej dobre, ale w mojej opinii, jako matki, która zna swoje dziecko, najlepsze. Misia wierzy, że jej siostra poleciała do nieba i tam bawi się z innymi aniołkami, że jest jej dobrze i że kiedyś się spotkają. My nie unikamy rozmów o Laurze, nie udajemy, że jej nie było, Misia chodzi z nami na cmentarz, kiedy ma na to ochotę, nie zmuszamy jej.

Miłość

Pewnego dnia, już po śmierci Laury, po powrocie z przedszkola Misia zaczęła opowiadać o mamie jednego kolegi, że umie robić to i tamto, że umie dobrze gotować i ma fajne hobby… Powiedziałam wtedy, nawet się nie zastanawiając, że w takim razie mama kolegi jest chyba najlepsza na świecie. Wtedy moja córka na to: „Nie, mamo! Ty jesteś najlepsza na świecie!” Ciekawa, co ona powie, podjęłam dyskusję: „Ale ja dobrze nie gotuję! I nie mam takiego fajnego hobby, którym można by się chwalić!” Na co moje niespełna pięcioletnie dziecko oświadczyło z mocą: „Ale ty urodziłaś mi najwspanialszą siostrzyczkę!” W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. Wiem, że choć nie było nam łatwo mówić o chorobie i śmierci naszego dziecka, to przezwyciężając strach i rozmawiając z Misią, sprawiliśmy, że odejście siostry nie było i nie jest dla niej traumą.

Wsparcie

W przeżywaniu straty bardzo ważne jest wsparcie najbliższych. Jak wspomniałam wcześniej, bardzo wiele osób składało nam kondolencje, współczuło nam. Ale czasem nie trzeba mówić czy robić coś nadzwyczajnego. Można zaoferować swoją obecność, bycie obok. Jeżeli nie wie się, co powiedzieć, wystarczy „jestem obok”, „jestem tu dla was, gdybyście mnie potrzebowali”.

I w naszym otoczeniu były właśnie takie osoby, jak na przykład nasz wspólny przyjaciel, który był z nami od początku diagnozy, odbierał mnie ze szpitala, gdy byłam jeszcze w ciąży, a mąż akurat nie mógł tego zrobić, który był zawsze przysłowiowo w nocy, o północy do naszej dyspozycji, który jest z nami w modlitwie i myślach, nawet gdy fizycznie go z nami nie ma.

Bardzo wdzięczni jesteśmy także mojemu bratu i bratowej. Gdy bratowa rozmawiała ze mną po śmierci Laury, powiedziała, „że nie wie, co powiedzieć, bo nie ma słów, które mogłyby ukoić mój stan, ale zajmie się Michasią najlepiej, jak będzie mogła”. Dla mnie była to konkretna, realna pomoc, jakiej oczekiwałam. Nie mówiąc prawie nic, pomogli najlepiej, jak umieli.

Nie żałuję

Wiele razy usłyszałam od innych mam: „Ja bym nie dała rady opiekować się chorym dzieckiem”. Ja też myślałam, że nie dam rady. Przecież nie przygotowywałam się do bycia mamą dziecka chorego ani nie kończyłam studiów pielęgniarskich. Ja się tego po prostu powoli uczyłam. Nauczyłam się zakładać sondę żołądkową i karmić przez nią dziecko, nauczyłam się cewnikować, chociaż powtarzałam wiele razy, że nie dam rady. Nauczyłam się wszystkiego, bo moje dziecko tego potrzebowało. I każda mama, która kocha swoje dziecko, też by się tego nauczyła.

Zadaję sobie czasem pytanie, czy chciałabym, żeby moje dziecko było zdrowe. Oczywiście że tak! Ale czy żałuję, że moja Laurka żyła 10 miesięcy i 5 dni? Nie żałuję ani przez chwilę! Nie ma znaczenia, że była chora, bo była nasza.

Ludzie na naszej drodze

Dzięki Laurce poznałam wielu wspaniałych ludzi, których normalnie nie miałabym szans poznać. Dziękujemy wszystkim pracownikom Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, a w szczególności naszej najcudowniejszej pani Mirce, która w pomoc i opiekę nad Laurą wkładała całe serce i była dla mnie najcenniejszą pomocą. Dziękujemy także pani Agnieszce, która zawsze wiedziała, kiedy przyjechać, wspierała i wysłuchiwała mnie zawsze, udzielając dobrych rad i dużo wyjaśniając, doktor Iwonce, która pomagała naszej Laluni, jak mogła, i zawsze wysłuchała mnie, matki, w moich sugestiach i obserwacjach. Dziękujemy także księdzu Wojtkowi za wsparcie duchowe, pani Dorotce za pomoc w sprawach formalnych i socjalnych, wszystkim paniom pielęgniarkom i pielęgniarzowi Maćkowi, których znaliśmy osobiście i telefonicznie.

Dziękujemy za to, że o każdej porze dnia i nocy mogliśmy do Was dzwonić i pytać o wszystko, że zawsze byliście dla nas. Dziękujemy także wolontariuszce, siostrze Karoli, która pojawiła się w naszym życiu na chwilę, ale zostanie na zawsze. Jesteście wszyscy cudownymi ludźmi, dziękujemy za waszą pomoc i okazane serce.

Aneta Kuciejczyk,
mama Laurki, hospicyjnego aniołka

Laura urodziła się 24 listopada 2022 r.
Chorowała na przodomózgowie jednokomorowe.
Pod opieką WHD była od 8 grudnia 2022 r. do 29 września 2023 r.

Kwartalnik Hospicjum, nr-106, grudzień 2023

  • Nie chcę zapomnieć - zdjęcie nr 1
  • Nie chcę zapomnieć - zdjęcie nr 2
  • Nie chcę zapomnieć - zdjęcie nr 3
  • Nie chcę zapomnieć - zdjęcie nr 4
  • Nie chcę zapomnieć - zdjęcie nr 5
Przekaż Datek