Przekaż
Datek
KRS 0000097123

Odlot Huberta

Ikonka dla Odlot Huberta

Czy lecieliście kiedyś samolotem? Czy widzieliście z lotu ptaka miejsca, do których macie sentyment? Czy mogliście lecieć razem z ptakami? Ja ostatnio miałem okazję i właśnie o tym opowiem.

Na początku kwietnia podczas jednej z codziennych rozmów telefonicznych z pielęgniarką z Hospicjum padło pytanie, czy chciałbym odbyć podróż samolotem. W pierwszej chwili byłem zaskoczony, ale po krótkim zastanowieniu odpowiedziałem, że tak. Chyba każdy kiedyś marzył o tym, by oderwać się od ziemi i spojrzeć na świat z góry. Nie wracaliśmy więcej do tematu aż do dnia, kiedy nasza pielęgniarka Basia Ważny zapowiedziała cotygodniową wizytę pielęgniarską. Co więcej, powiedziała, że nie przyjedzie sama. Tak poznałem Bartłomieja Leszczyńskiego. Po niewielkich problemach z komunikacją znaleźliśmy wspólny język, tematy i zainteresowania. Dowiedziałem się, że ma licencję pilota. Zaproponował wspólny lot. Oczywiście zgodziłem się, więc zaczęliśmy ustalać szczegóły. Jedyny warunek to realizacja przedsięwzięcia po mojej maturze. Czas matur był dla mnie ciężki. Presja, której niby nikt nie wywierał, własne sumienie i stres motywowały mnie do działania. Po wszystkim długo wracałem do normalnej kondycji, ale było warto – zdałem! Myślę, że nawet z przyzwoitym wynikiem. Możecie mi pogratulować.

Przy kolejnym kontakcie z Bartkiem doprecyzowaliśmy plan lotu i ustaliliśmy datę – 3 lipca, godz. 10.30. W dniu lotu byłem bardzo podekscytowany. Niestety nie wszystko układało się po mojej myśli. Najpierw korki w stolicy, w których utknął Bartek, a później problem z naszym samochodem. Na szczęście udało się dotrzeć na lotnisko w tym samym momencie. Po wstępnych oględzinach samolotu i przemyśleniach w stylu „jak ja tam wsiądę", zaczęliśmy przygotowania. Próba dostania się do środka, ku mojemu zaskoczeniu, udała się za pierwszym razem i to bez żadnego uszczerbku na moim zdrowiu. W środku było bardzo ładnie, choć dosyć ciasno. Gdyby nie kokpit, który wyglądał niecodzienne, z tyłu czułem się jak w Tico – tyle, że ze skórzaną tapicerką w kolorze beżowym.

Po zajęciu miejsc zaczęło się przygotowanie do startu. Bartek zaczął sprawdzanie tzw. checklisty kolejno wyliczając jej podpunkty. Plan lotu, lewe skrzydło, prawe skrzydło, nos samolotu, kadłub, zapięcia pasów bezpieczeństwa, silnik, itd. Zajęło to może 5 minut, ale w tym czasie trochę się uspokoiliśmy. Gdy wszystko było sprawdzone, ruszyliśmy na pas startowy. Nasze lotnisko nie miało betonowego pasa, więc start nie był przyjemny. W momencie oderwania się od ziemi większość wstrząsów ustała. Widząc, jak ziemia oddala się od kół, czułem delikatny lęk, ale i radość. Obraliśmy kurs na miejscowość, w której mieszkam. Wszystko z góry wygląda podobnie. Dużo zieleni przeciętej przez wstążki dróg i rzek. Mój dom wydawał się malutki i skromny, choć w otoczeniu drzew także uroczy. Gdy ustaliliśmy, że moje samopoczucie jest w normie i nie mam problemów żołądkowych, obraliśmy kurs na Warszawę. Bartek powiedział „to teraz się trochę pobawimy". Po tych słowach zaczął przechylać samolotem na boki a następnie w górę i ostro w dół. Oderwaliśmy się na moment od siedzeń! Zapytał czy mi się podobało i czy chcę, by zrobił to jeszcze raz. Jako człowiek lubiący czasami adrenalinę potwierdziłem, że może to powtórzyć. Wykonał ten manewr ponownie, w dodatku trochę mocniej, dzięki czemu dłużej i na większą odległość oderwaliśmy się od siedzeń. W tym momencie poczułem mocny uścisk mojej siostry, która najwyraźniej nie była za bardzo szczęśliwa lecz spanikowana. Chyba dotknęła głową sufitu. Mnie to sprawiło dużo radości.

W drodze do Warszawy podziwialiśmy Narew, Wisłę, Zalew Zegrzyński. Wszystko wydawało się mniejsze niż zazwyczaj. Stadion Narodowy, który wcześniej widziałem od wewnątrz, wyglądał jak makieta w skali 1:100. Centrum Warszawy, wieżowce które podziwiałem w zeszłym roku, przypominały mi hotele ze słynnej gry Monopoly. Droga powrotna minęło szybko. Ponad 100 km przebyliśmy w około 30 minut. Przy schodzeniu do lądowania i zmniejszeniu obrotów silnika wydawało się, że szybujemy niczym ogromny ptak. Fantastyczne wrażenia.

Myślę, że czas spędzony ponad ziemią zostanie na długo w mojej pamięci. Znakomite towarzystwo i wizualne wrażenia złożyły się na świetne wspomnienia.

Hubert Dunajewski
Podopieczny WHD

Hubert cierpi na rdzeniowy zanik mięśni.
Warszawskie Hospicjum dla Dzieci
opiekuje się nim od 14 stycznia 2014 r.

Informator "Hospicjum", nr 73, wrzesień 2015

  • Odlot Huberta - zdjęcie nr 1
  • Odlot Huberta - zdjęcie nr 2
  • Odlot Huberta - zdjęcie nr 3
Przekaż Datek